Góry Sowie

Jak co roku w maju wybieram się na zlot forum podrozerowerowe.info. Zlot odbywa się w Górach Opawskich. Początkowo miałem zamiar udać się w podróż z samego Poznania, ale rozmyśliłem się i podjechałem pociągiem w okolice Wałbrzycha i rowerem wyruszyłem przez Góry Sowie i częściowo Bardzkie.

Z pociągu wysiadam ok 16:00 w Boguszowie-Gorce, zaraz za Wałbrzychem. Pomaga mi bardzo miła pani konduktor zaciekawiona osakwionym rowerem. Od razu na dworcu wita mnie mieszkaniec budynku dworca. Też jeździ rowerem i udziela mi kilku cennych porad. Już na samym początku podróży pozytywnie przyjmuje mnie południe Polski. Bocznymi, szutrowymi drogami ruszam w kierunku Parku Krajobrazowego Sudetów Wałbrzyskich. W Rybnicy Leśnej widzę na południu ciemne deszczowe chmury. Zaraz za miastem znajduje się duży kamieniołom. Pędzące w górę i w dół ciężarówki zmuszają mnie do podjazdu chodnikiem. Mijam tablicę z godzinami detonacji, na szczęście nie teraz, bo zaczyna kropić. Podjeżdżam szybko i chowam się pod wiatą obok schroniska Andrzejówka. Jest jeszcze za wcześnie na nocleg więc ruszam dalej. Od Andrzejówki zaczyna się prawdziwy szutrowy szlak MTB, który mnie cieszy mimo wąskich opon. Lubię takie górskie przeprawy. Co chwila mam niezwykłe widoki na Kotlinę Kłodzką. W połowie drogi przez góry ponownie zaczyna siąpić deszcz. Tym razem nie przestaje tylko pada coraz mocniej. Ubieram się na deszcz i jadę dalej. Na zjeździe trafiam na drogę pokrytą glinką, która w kilka sekund zalepia i blokuje koła. Przeczyszczam jako tako rower i prowadząc po trawie schodzę w dół. Robi się zimno, pod nogami droga przemienia się w strumień. Przed Głuszycą chowam się na przystanku. Wyciągam ciepłą kawę i kanapki. Suszę się i przeczekuję deszcz. Godzinny postój trochę mnie wychłodził i odjął mi trochę czasu z niewielkich zasobów tego dnia. Rezygnuję z żółtego szlaku rowerowego przez okolice Osówki i jadę szosą przez Sierpnicę do schroniska Orzeł pod Wielką Sową. Podjazd od strony Rzeczki jest naprawdę stromy. Z ledwością pcham rower pod schronisko. Na miejscu za rewelacyjną cenę 15 zł dostaję pokój, kąpię się w ciepłej wodzie i zmęczony natychmiast zasypiam.

W schronisku jest pełno dzieci, jakaś wycieczka. Opiekun przeprasza mnie rano przy goleniu za nocne hałasy. Nic nie słyszałem, więc niepotrzebnie się martwi. O ósmej jestem już w drodze. Ruszam w kierunku schroniska Sowa, które jest tuż pod szczytem. Nie wjeżdżam na szczyt, zostawiam go sobie na następny wyjazd. Ruszam niebieskim rowerowym wytyczonym mniej więcej wzdłuż jednej poziomicy przez sporą część Sowich. W pewnym momencie natrafiam na niedokończoną wycinkę. Drzewa leżą na zboczu w poprzek drogi. Ani górą ani dołem nie da się obejść. Przenoszę rower z sakwami przez przeszkody. Po południu docieram do Srebrnej Góry. Kupuję mapę Kotliny Kłodzkiej, ale nie jest to tak dobra mapa jak ta, którą mam dla Gór Sowich. Zjeżdżam w dół i ruszam wzdłuż Bardzkich przez Brzeźnicę i Potworów. Wjeżdżam do Barda i szukam noclegu. Dzwonię pod numer dostany w Informacji Turystycznej:
– Halo słucham. – oczywiście pani nie przedstawia się.
– Czy dodzwoniłem się do ośrodka U Tereski?
– Tak.
– Ile kosztuje nocleg dla jednej osoby?
– 35 zł…. to znaczy 40.
– No to ile? 35 czy 40 złotych?
– To zależy.
– Od czego?
– To się obaczy.
– To ja dziękuję, do widzenia.
Pod drugi adres nawet nie dzwonię, tylko od razu kieruję się do odległego o 15 km Kłodzka, gdzie powinno być młodzieżowe schronisko. Schronisko jest od strony, którą wjeżdżam, niestety już z daleka widzę, że z nim coś nie tak. Na oknie kartka: Schronisko Młodzieżowe im Kogośtam NIECZYNNE. No tak, zachciało mi się wygód. Coraz bardziej żałuję, że nie pojechałem szlakiem przez Bardzkie i nie zanocowałem gdzieś na dziko. Patrzę w GPS jest tuż obok jakiś kamping. Jadę tam – jest otwarte. Dwa kampery: Niemcy i Francuzi. Przystrzyżona trawa. Zostaję za 20 zł i kąpię się w gorącej wodzie. Podczas rozkładania namiotu pęka mi aluminiowy maszt. Zostawiam namiot i jadę po zakupy do pobliskiego marketu. Jem kolację i jeszcze przed zmrokiem naprawiam prowizorycznie stelaż. Chmury znikają, pięknie zachodzi słońce. Wreszcie lepsza pogoda.

Rano leżę dłużej w namiocie i czytam gazetę. Do celu zostało mi ok 90 km po płaskim, więc nie spieszę się za bardzo. Ruszam przed 10:00. Nie lubię płaskich dróg, więc ruszam 10 km podjazdem przez Wojciechowice, w kierunku przełęczy przy Mysiej (612 m). Jadę sobie powoli, miejscami podprowadzam. Na szczęście nie pada, ale wieje i chmury wyglądają deszczowo. Z przełęczy szybko zjeżdżam do Dzbanowa. Robi się płasko, jadę przez Paczków do Głuchołaz i kieruję się na Pokrzywną. Wjeżdżam w Góry Opawskie. Ostatnie 6 km to zjazd. W schronisku już czekają znajomi. Za ich namową rozbijam namiot w szopie pod dachem. Jest to słuszna decyzja, 30 minut później zaczyna padać i nie przestanie przez najbliższe dwie doby.